Wiele lat temu młody ortodoksyjny rabin, który przyjechał z zagranicy, zadzwonił do mnie z prośbą o konsultację. Powiedział, że chce zostać terapeutą egzystencjalnym i przeszedł specjalne szkolenie, ale odczuwa pewien dysonans pomiędzy swoimi przekonaniami religijnymi a moimi psychologicznymi koncepcjami. Zgodziłem się zobaczyć z nim i tydzień później wtargnął do mojego gabinetu atrakcyjny młody człowiek ze świdrującym wzrokiem, długą brodą, pejssami (długimi kręconymi baczkami), w jarmułce i - rzecz dość osobliwa - w tenisówkach. Przez 30 minut rozmawialiśmy o kwestiach ogólnych związanych z jego pragnieniem, żeby zostać terapeutą, i o konfliktach pomiędzy przekonaniami religijnymi a wieloma szczególnymi stwierdzeniami w moim podręczniku "Psychoterapia egzystencjalna".
Po pierwszej wymianie grzeczności jego postępowanie powoli się zmieniało i zaczął wypowiadać swoje przekonania z takim zapałem, że nabrałem podejrzeń, iż rzeczywistym celem jego wizyty było nawrócenie mnie i przekonanie do życia religijnego (nie byłby to pierwszy raz, kiedy przychodzi do mnie misjonarz). W miarę jak siła jego głosu rosła i wypowiadała słowa coraz szybciej, ja - co jest pożałowania godne- stawałem się coraz bardziej niecierpliwy, nieuważny i gotowy liczyć się ze słowami mniej, niż mam to w zwyczaju.
-Niepokoi pana realny problem, rabinie - zauważyłem. - Między naszymi poglądami jest zasadniczy antagonizm. Pańska wiara we wszechobecnego, wszechwiedzącego osobowego Boga, który na pana patrzy, ochrania pana i zaopatruje w sposoby na życie - taka wiara jest nie do pogodzenia z istotą mojej egzystencjalnej wizji człowieka jak wolnego, śmiertelnego, wrzuconego w pojedynkę i przypadkowo w niedbający o niego wszechświat. Z pańskiej perspektywy - mówiłem dalej - śmierć nie jest ostatecznością. Powiedział mi pan, że śmierć jest tylko nocą pomiędzy dwoma dniami i że dusza jest nieśmiertelna. Tak więc rzeczywiście pańskie życzenie, żeby zostać egzystencjalnym terapeutą, stwarza problem. Nasze dwie perspektywy są diametralnie różne, przeciwstawne.
- Ale pan - odpowiedział z wyrazem niepokoju na twarzy- jak pan może żyć, mając tylko takie przekonania? Żyć bez sensu życia? - zaczął wymachiwać palcem, wskazując na mnie. - Niech pan się głęboko zastanowi! Jak pan może żyć bez wiary w coś większego od pana? Mówię panu, że to jest niemożliwe. To jest życie w ciemności. Jak zwierzę. Co może mieć jakiekolwiek znaczenie, jeżeli wszystko jest skazane na unicestwienie? Moja religia daje mi sens, mądrość, moralność, pociechę od Boga, wyznacza drogę życiową.
- Nie uważam tej odpowiedzi za racjonalną, panie rabinie. Te dobra - sens, mądrość, moralność, dobre życie - nie są zależne od wiary w Boga. Ale tak, oczywiście, wiara powoduje, że ma pan poczucie bycia dobrym i szlachetnym, że doznaje pan pocieszenia: religie wynaleziono właśnie po to, żeby tak oddziaływały na ludzi. Pyta mnie pan: jak mogę tak żyć? Myślę, że żyje dobrze. Dla mnie przewodnikiem są doktryny stworzone przez ludzi. Wierzę w przysięgę Hipokratesa, którą składałem jako lekarz, i poświęciłem się w pomaganiu innym w zdrowieniu i rozwoju. Żyję w sposób moralny, przeżywam współczucie dla tych, którzy są wokół mnie. Mam pełne miłości relacje z rodziną i przyjaciółmi. I nie jest mi potrzebna religia do tego, żeby mnie zaopatrzyć w busolę moralną.
- Jak pan może tak mówić? - zauważył. - Ogromnie mi pana żal. Zdarza się czasem, że tak się czuje... Bez mojego Boga, bez moich codziennych rytuałów, mojej wiary, nie jestem pewien, czy w ogóle mógłbym żyć.
- A mnie się czasem zdarza myśleć - odpowiedziałem, już całkiem tracąc cierpliwość - że gdybym poświęcił swoje życie na to, w co się nie da uwierzyć, i miałbym spędzać dzień, wypełniając codziennie reżim 613 (w judaizmie powinno się przestrzegać 613 przykazań) , zaczął bym się zastanawiać, czy się nie powiesić!
W tym momencie rabin sięgnął po jarmułkę. "Oho - pomyślałem - o nie, on mi tego nie daruje. Posunąłem się za daleko! O wiele za daleko! Pod wpływem impulsu powiedziałem więcej, niż zamierzałem". Nigdy, przenigdy nie było moim pragnieniem podważanie czyjejkolwiek wiary.
Ale nie, on po prostu wyciągnął rękę, żeby podrapać się po głowie oraz wyrazić swój zawód i zdziwienie tym, jak głęboka przepaść ideologiczna nas dzieli i jak bardzo oddaliłem się od mojego dziedzictwa i mojej tradycji. Zakończyliśmy naszą sesję w atmosferze sympatii, a zarazem rozdzieleni, on zwrócony na północ, ja zaś na południe. I nigdy nie dowiedziałem się, czy kontynuował studiowanie egzystencjalnej psychoterapii.
fragment książki: Patrząc w słońce - Irvin D.YalomWe wcześniejszym rozdziale autor opisywał, że nigdy w terapii nie starał się nikomu wpajać jakichkolwiek wątpliwości w wiarę. Natomiast w/w fragment, dał mi do myślenia na temat mojej wiary, która wszak mocno zakorzeniona nie jest. Co więcej trafiłem ostatnio na ciekawy, dający również do myślenia tekst o wyimaginowanym czajniczku, wymyślonym przez Bertranda Russella:
Czajniczek Russella, zwany też Niebiańskim Czajniczkiem, to wyimaginowany obiekt wymyślony przez Bertranda Russella jako odpowiedź na stanowisko, że to sceptyk musi udowodnić nieprawdziwości niefalsyfikowalnych postulatów religii. Analogia ta została zaprezentowana przez Russella w artykule "Is There a God?", zamówionym (lecz nigdy nie wydanym) przez magazyn Illustrated w 1952 roku.
Czajniczek krąży wokół Słońca po eliptycznej orbicie, lecz jest za mały do wykrycia przez nawet najlepsze teleskopy. W związku z tą jego właściwością nie można dowieść jego nieistnienia. Gdyby jednak ktoś utrzymywał, że czajniczek niewątpliwie istnieje, a skoro tego twierdzenia nie można podważyć, odrzucenie ich przez innych jest przejawem absurdalnych i nieracjonalnych uprzedzeń, to słusznie by uznano, że prawi nonsensy. Jednakże, gdyby obecność czajniczka potwierdzona była w starożytnych księgach, nauczana jako święta prawda każdej niedzieli i wtłaczana do umysłów młodzieży w szkole, jakiekolwiek wahanie w wierze w jego istnienie uznane byłoby za oznakę podejrzanej ekscentryczności, a osobnika wątpiącego wysłano by do psychiatry w bardziej oświeconych czasach lub w ręce inkwizycji w wiekach wcześniejszych.
W wydanej w 2003 książce A Devil's Chaplain Richard Dawkins rozwinął wątek czajniczka:
„ | Przyczyną, dla której zorganizowane religie zasługują na potępienie, jest to, że w przeciwieństwie do wiary w czajniczek Russela, są potężne, wpływowe, mają korzyści podatkowe oraz zagwarantowany wpływ na dzieci zbyt małe by się bronić. Dzieci nie są przymuszane do spędzania decydujących o ich późniejszym rozwoju lat na czytaniu ilustrowanych książeczek o czajniczkach. Państwowe szkoły nie wykluczają dzieci, których rodzice upodobali sobie zły kształt czajniczka. Wyznawcy czajniczka nie kamienują niewierzących w czajniczek, czajniczkowych apostatów, czajniczkowych heretyków czy też czajniczkowych bluźnierców. Matki nie ostrzegają synów przed małżeństwem z czajniczkową sziksą, której rodzice wierzą raczej w trzy czajniczki niż jeden. Ludzie, którzy najpierw wlewają mleko nie rzucają na kolana tych, którzy najpierw wlewają herbatę. | ” |
Koncepcja czajniczka Russela została rozwinięta w humorystyczne parodie religijne, takie jak Niewidzialny Różowy Jednorożec i Latający Potwór Spaghetti.
(zaczerpnięte z Wikipedii)